Kiedy byłam młoda i szukałam pracy najważniejsze było dla mnie, żeby mieć z niej przyjemność i zarabiać dobre pieniądze. Pracowałam trochę po studiach jako dziennikarka. Zarabiałam pieniądze, ale nie miałam zbyt dużej przyjemności.
I wtedy zaproponowano mi pracę w biurze podróży. Incentive.
Moja wiedza na temat wyjazdów nie była imponująca. To były czasy kiedy dopiero wszystko się zaczynało. I tak w pierwszym tygodniu wygrałam przetarg na wyjazd do Meksyku. Farmacja. 30 osób.
Moj szef nie był najbardziej wspomagającym szefem na świecie. Rzucił mnie na głęboką wodę, a właściwie ocean. Pływać nie umiałam, więc musiałam znaleźć jakieś rozwiązania. Tylko jedna osoba w nowej pracy wsparła mnie i pomogła. Zostaliśmy przyjaciółmi na lata. Szef wysłał mnie na ten wyjazd skoro juz go sprzedałam. Był to dla mnie kolejny ocean. Sama, na końcu świata, 30 klientów facetów. Na szczęście mówiłam po hiszpańsku. Był to mój pierwszy incentive. Może dlatego bardzo dobrze go wspominam. Było fantastycznie. Poziom stresu sięgał gwiazd.
Później mój apetyt na wygrywanie i wyjazdy tylko się powiększał. Z oceanu zrobiło się jezioro. Po pewnym czasie czułam się juz jak ryba w wodzie. Zakochałam się totalnie. Nie umiałam sobie wyobrazic życia bez podróży, adrenaliny, pracy z ludźmi.
Praca w agencji incentive to możliwość wyjazdów w miejsca, które sobie wymyślimy. W sposób który sobie wymarzyliśmy. Wcześniej czy później znajdziemy klienta, którego nasze marzenie zachwyci. I tak jak my, będzie chciał tam jechać.
Czasami latamy prywatnymi samolotami, śpimy w najdroższych hotelach, jemy w gwiazdkowych restauracjach. Wynajmujemy teatry na wyłączność, skaczemy ze spadochronów, gramy w golfa ze znanymi ludźmi.
Poznajemy ludzi, których być może nigdy byśmy nie spotkali. Różne branże, różne miasta. Niektórzy zaczynali z nami jeździć kiedy jeszcze nie mieli dzieci. Teraz te dzieci przejmują rodzinne biznesy. To znajomosci na lata.
I tak juz jest od 25 lat.
W tym czasie świat się zmienił. I to bardzo. Podroze stały się naszą codziennością. Tanie linie lotnicze i touroperatorzy prześcigają się w promocjach na jak najtańsze wyjazdy. Można spać u ludzi w domach, jeździć prywatnymi autami uberami, można jeść na ulicy. Nie potrzeba fortuny.
Co w takim razie robią agencje incentive? Wymyślają, szukają, eksplorują.
Co robi pracownik agencji incentive? Szuka inspiracji wszędzie, gdzie sięga jego wyobraźnia. Oglądając serial w tv podgląda miejsca i wydarzenia, czyta najnowszy bestseller i zastanawia się jak pójść śladami głównego bohatera…
Później zaczyna się codzienna praca. Opracowanie zapytania od klienta, wymyślenie co chcemy mu przedstawić, wysłanie zapytań zagranice do hoteli, kontrahentów i dostawców. Trzeba wszystko dokładnie policzyć, a czasami liczymy w milionach. Przygotowanie na tej podstawie pięknych prezentacji. I na koniec wyjazd z klientami. Dla mnie największym komplementem jest informacja od uczestników, ze koniecznie musza tu przyjechać z rodziną.
Praca nie jest łatwa. Gonią terminy, konkurencja. Klienci zmieniają zdanie. Trzeba być elastycznym i wiecznie uśmiechniętym. Wypoczętym po 12 godzinach lotu i gotowym do zabawy do rana, by o 08:00 na śniadaniu juz zacząć nowy dzień.
Trzeba siedzieć w biurze, skupiać się wśród gwaru współpracowników, być ciagle kreatywnym i dyspozycyjnym.
Dlatego kiedy ktoś pyta mnie jakie wykształcenie powinien mieć dobry pracownik agencji incentive odpowiadam, ze to nie ma znaczenia. Najważniejszy jest charakter. Trzeba lubić ludzi, być odważnym w swoich działaniach. Trzeba umieć PYTAĆ. Pytanie to nie wstyd. Ale nie można zmyślać, oszukiwać i być leniwym. To nie jest praca na przesiedzenie 8 godzin w biurze. To nie jest praca by pić, bawić się i leżeć na plaży na drugim końcu świata.
Incentive to ciągła zmienna. Nie da się tutaj nudzić, a największym wrogiem jest brak czasu i stres.
Praca marzeń? Dla mnie niezmiennie tak.